poniedziałek, 14 sierpnia 2017

Obóz północny

Lucia od ponad godziny siedziała w kuchni, z niecierpliwością oczekując odgłosów, które zwiastowałyby powrót Faryi do domu. Z każdą sekundą czas zdawał się płynąć coraz wolniej. Kobieta czuła się bezradna w tym, co robiła dziewczyna. Miała wyrzuty sumienia, powinna być bardziej stanowcza, a tymczasem nie zrobiła nic, aby zatrzymać Faryę w domu, co więcej, dała jej nawet sztylet. Próbowała odsunąć od siebie myśli, które podsuwały jej scenariusz najgorszy z możliwych. Obawiała się, że zamiast dziewczyny, do domu przybędzie garstka żołnierzy. W uszach słyszała już słowa: Przykro nam poinformować...
W tym momencie, myśli Lucii przerwało pukanie do drzwi. Kobieta poderwała się z krzesła i szybko pokonała niewielką odległość dzielącą ją od wejścia. Z obawą pociągnęła za klamkę, ale gdy w progu ujrzała osobę, której tak wyczekiwała, odetchnęła z ulgą. Jej spokój nie trwał jednak długo.
Farya ściskała w ręce zwinięty w rulon pergamin z czerwoną pieczęcią namiestnika, na znak, że nikt wcześniej nie czytał informacji zawartej w liście.
- Czy to...? - Kobieta wskazała na pergamin.
Dziewczyna pokiwała niepewnie głową. Z jednej strony była zadowolona, że udało jej się zostać rekrutem, bo czy nie tego od początku pragnęła? Ale patrząc na zmartwioną twarz Lucii, pojawiały się wątpliwości czy jej decyzja nie była zbyt pochopna. Cokolwiek miało się wydarzyć, było już za późno, aby się wycofać.
- Odłóż rzeczy i chodź coś zjeść. - Lucia przerwała narastającą ciszę, po czym udała się do kuchni. Mimo nagłej zmiany tematu, Farya czuła, że to jeszcze nie koniec tej rozmowy.
Dziewczyna posłusznie zasiadła do stołu i nałożyła sobie na talerz pastę z ziemniaka. Był to jeden z jej ulubionych sposobów na wykorzystanie tego warzywa. Cokolwiek złego by się nie działo, pasta z ziemniaka zawsze poprawiała humor. Chociaż na chwilę.
- Jak chcesz się dostać do obozu? - Lucia znowu podjęła temat.
- Na piechotę, ewentualnie zapytam jakiś przejezdnych o podwózkę - odpowiedziała, jakby w ogóle się tym nie przejmowała, ale był to poważny problem, o którym kompletnie zapomniała.
Kobieta wstała od stołu i podeszła do jednej z szafek znajdujących się w kuchni. Meble miały już swoje lata, ale wciąż dobrze służyły gospodyni pomimo swoich licznych otarć i zarysowań. Lucia wspięła się na palce, aby dosięgnąć najwyższej półki i po chwili trzymała w rękach niewielką drewnianą szkatułkę. Farya przyglądała się poczynaniom ciotki, nie wiedząc czego się spodziewać.
- Masz - Kobieta otworzyła przedmiot, wyjmując z niego lniany woreczek. - Nasz sąsiad ma na sprzedaż konia. Kup go - Wręczyła pieniądze dziewczynie.
- Nie mogę tego przyjąć - sprzeciwiła się.
- Weź, tobie bardziej się przyda.
Ich sąsiad (jeżeli tak można nazwać osobę, mieszkającą prawie dziesięć minut drogi dalej) posiadał niewielkie gospodarstwo na skraju lasu. Farya udała się tam zaraz po posiłku. Mężczyzna był akurat na podwórku, gdy dziewczyna dotarła na miejsce. Widziała go już wcześniej, ale nigdy nie wdawała się z nim w dłuższą rozmowę, zazwyczaj robiła to Lucia, a ona miała chwilę, żeby się oddalić.
- Dzień dobry - przywitała się z gospodarzem. Ten lekko się uśmiechnął i kiwnął głową. - Słyszałam, że ma pan na sprzedaż konia.
- Twoja ciotka ci mówiła? Masz szczęście, jutro chciałem wziąć go na targ. Chodź, pokażę ci. - Mężczyzna skierował się w stronę stodoły. - A tak swoją drogą, co tam u niej?
- W porządku - odpowiedziała. Nie powie przecież, że jej ciotka zamartwia się na śmierć, bo ona postanowiła, że przebierze się za chłopaka i pójdzie służyć w królewskim wojsku.
Przystanęli na chwilę, aby gospodarz mógł otworzyć wrota od stodoły. W środku, oprócz konia, znajdowało się tam też kilka krów i dwie świnie. Pod dachem poukładane były snopki siana, a w kącie stało kilka worków, z których wysypywały się ziemniaki.
- To on - Wskazał na konia.
Farya podeszła bliżej, aby dokładniej mu się przyjrzeć. Wyglądał na zadbanego. Był cały czarny z wyjątkiem kilku białych łatek na nogach. Grzywa i ogon były bujne o podobnym kolorze co jego sierść.
- Jest młody i silny, świeżo podkuty - dodał mężczyzna.
- Ile pan za niego chce? - odezwała się w końcu Farya, gdy dokładnie przyjrzała się zwierzęciu.
- Chciałem go sprzedać za sto sztuk złota, ale tobie dam za dziewięćdziesiąt.
Dziewczyna wyciągnęła z kieszeni spodni woreczek z monetami i podała go gospodarzowi. Ten szybko je przeliczył po czym przekazał lejce nowej właścicielce konia. Farya podziękowała mężczyźnie i udała w stronę wyjścia. Odchodząc usłyszała tylko: Dbaj o niego.
Droga do domu nieco się przedłużyła z powodu konia, który początkowo nie chętnie podążał za nową właścicielką. Pozostało jej tylko spakować się na podróż, osiodłać swojego wierzchowca i najważniejsze: wymyślić dla niego odpowiednie imię. Z pierwszym nie będzie problemu z tego względu, że w obozie każdy dostanie ubranie, a na drogę potrzebny jej będzie tylko prowiant. Z drugim też sobie jakoś poradzi, w szopie powinno znajdować się siodło po jej poprzednim koniu. Natomiast z imieniem będzie musiała się trochę wysilić.
Farya myślała nad tym całą drogę do domu, ale nim się obejrzała znalazła się na miejscu. Zaprowadziła konia za chatę i przywiązała do najbliższego drzewa, na co on prychnął niezadowolony. W tym momencie z domu wyszła Lucia, chcąc przyglądnąć się zwierzęciu z bliska.
- Wygląda na zadbanego - Kobieta dotknęła jego grzywy. - Dałaś mu już imię?
Dziewczyna chwilę się zastanowiła, po czym odpowiedziała:
- Brego.
- Pasuje do niego. Wlej mu wodę i chodź do domu, już późno - powiedziała, po czym odeszła, znikając za chatą.
Na podwórku znajdowała się niewielka, stara szopa, w której schowane były rzeczy nieużywane od kilku, a nawet kilkunastu lat. Farya weszła do środka w poszukiwaniu koryta i, przy okazji, siodła, aby przygotować je na jutrzejszą podróż. Pierwszy przedmiot znalazła, niemalże przy wejściu, cały zakurzony z kilkoma pajęczynami, ale nigdzie nie było śladu siodła. Koryto wyniosła na zewnątrz, wyczyściła i nalała wody dla swojego wierzchowca, po czym wróciła do dalszych poszukiwań. Wnętrze szopy było małe, ale bez trudu pomieściło wiele przedmiotów, między innymi stare meble i narzędzia. W końcu znalazła to, czego szukała, przykryte dużą, postrzępioną płachtą, która prawdopodobnie miała ochronić siodło przed kurzem, niestety z marnym skutkiem.
Księżyc powoli wspinał się na widnokrąg, kiedy Farya skończyła przygotowania do wyjazdu. W niewielką skórzaną torbę spakowała kilka ubrań na zmianę oraz woreczek z monetami, a resztę miejsca zostawiła na prowiant dla siebie i konia.
Słońce w tym miesiącu powinno wzejść około godziny piątej, czyli o tej porze musi się stawić w obozie północnym. Wciąż nie rozumiała dlaczego mają przybyć tak wcześnie i to jeszcze w niedzielę. Jeśli dobrze obliczyła, droga zajmie konno ponad dwie godziny, co daje jej niecałe pięć godzin snu. Zanim się położyła, upewniła się, że spakowała to co najważniejsze, po czym niemal od razu zasnęła.

***

Tydzień wcześniej...
- Panie, przybył Absalom, prosi o spotkanie. - Do komnaty króla Henrika wszedł jeden z jego strażników.
Mężczyzna, nie podnosząc głowy znad dokumentów, które musiał przejrzeć i podpisać, odpowiedział:
- Teraz nie mogę. Niech przyjdzie później.
- Mówi, że to ważne - odparł strażnik.
Każdy tak mówi - pomyślał Henrik.
- No dobrze, niech wejdzie - Przetarł zmęczone oczy.
Drzwi otworzyły się, a do środka wszedł wysoki chłopak o jasnobrązowych włosach. Przy boku miał przypasany miecz, a w ręce trzymał niewielki, zwinięty w rulonik, skrawek pergaminu.
- Przybyły wieści z Elviren - odezwał się chłopak, podając Henrikowi list. - Król Hans planuje zebrać rekrutów do wojska.
Mężczyzna rozwinął liścik, czytając zamieszczone w nim słowa, jednocześnie słuchając Absaloma.
- To są dopiero plany, ale zapewne wkrótce ta informacja zostanie podana do wiadomości publicznej. - zamilkł na chwilę, po czym dodał: - Co robimy?
Henrik zmrużył oczy, wyraźnie nad czymś myśląc. Po chwili ciszy, jaka nastała między nimi, król zwrócił się do chłopaka:
- Jeszcze dzisiaj wyjedziesz do Elviren. Gdy ogłoszą nabór, zgłosisz się jako rekrut, będziesz mi przekazywał wszystkie informacje i plany Hansa, nic ani nikt nie może nas zaskoczyć, rozumiesz?
Absalom uważnie wsłuchiwał się w słowa mężczyzny, potakując co chwilę głową na znak, że rozumie. Był najlepszym z ludzi Henrika i to jego król wybierał do najważniejszych zadań, które zawsze wypełniał najlepiej jak potrafił. Chłopak i tym razem nie chciał zawieść swojego władcy.
- Możesz odejść - dodał Henrik na zakończenie, ale w ostatniej chwili przypomniał sobie o jeszcze jednej sprawie: - Nie, czekaj!
Chłopak już miał chwytać za drzwi, ale powstrzymał go głos króla. Cofnął się, wracając w miejsce, w którym stał przed chwilą. Mężczyzna zwrócił się do niego:
- Od dzisiaj będziesz posługiwał się fałszywą tożsamością. Nikt oprócz nas dwóch ma się o tym nie dowiedzieć. Masz - Podał mu kilka pergaminów. - to wszystko co powinieneś o sobie wiedzieć.
Absalom spojrzał szybko na pierwszą stronę.
- Peter Salieri? - niechętnie wypowiedział swoje nowe imię i nazwisko.
- To i tak lepsze niż Absalom - odparł Henrik z ironicznym uśmieszkiem. - Wszystko jest lepsze niż Absalom, chociaż nie, Dickon jest gorsze - dodał, po czym machnął ręką na znak, że chłopak ma już wyjść.
Ostatnie zdanie miało go pocieszyć, że niektórych rodzice skrzywdzili bardziej, ale młodzieniec, bez wyrazu przekonania na twarzy, tylko się ukłonił i zniknął za drzwiami.

***

Farya niechętnie zwlokła się z łóżka. Za oknem wciąż było ciemno, dzięki czemu miała pewność, że nie zaspała. Jej ciotka spała w pokoju obok, dlatego wzięła torbę oraz łuk i po cichu zeszła po schodach. Po drodze weszła jeszcze do kuchni, aby spakować prowiant. Miała wrażenie, że na dwugodzinną podróż wzięła więcej jedzenia, niż ubrań na pobyt w obozie na czas nieokreślony.
Dziewczyna zanim skierowała się do wyjścia, zostawiła na stole list do Luci, w którym się pożegnała i prosiła, aby kobieta się nie martwiła, chociaż wiedziała, że to i tak niemożliwe. Ciotka z pewnością będzie zła, że Farya jej nie obudziła i nie pożegnała się osobiście, ale nie mogła dłużej zwlekać. Lekko dmuchnęła na atrament, pomagając mu wyschnąć, po czym odłożyła pergamin w widoczne miejsce. Jeszcze ostatni raz spojrzała na wnętrze domu, jakby miała już tu nie wrócić i skierowała się do wyjścia, zakładając płaszcz, kołczan i przewieszając sobie łuk przez ramię. Chwilę później siedziała już na koniu, kierując się na północ.
Dobrze znała las, w którym obecnie się poruszała, ale w ciemnościach wszystko wyglądało inaczej. Drogę, oświetlała jej tylko niewielka latarnia, którą wzięła ze sobą. W końcu drzewa zaczęły się przerzedzać i widoczny był już skraj lasu.
- To tu - Przystanęła na chwilę, mówiąc jednocześnie do siebie i swojego wierzchowca - Jeszcze krok i będę dalej od domu, niż kiedykolwiek w życiu.
Rozejrzała się wokół. Dopiero teraz zauważyła, że niebo powoli zaczęło się rozjaśniać, ale wciąż było zbyt ciemno, aby widzieć przed sobą coś więcej niż kawałek drogi, którą się obecnie poruszała.
Gdy otoczenie rozjaśniło się na tyle, że latarnia nie była już jej potrzebna, zatrzymała się, aby coś zjeść. Dla siebie wyciągnęła kanapki, a koń dostał dwie marchewki, które albo mu nie smakowały, albo po prostu nie był głodny. Po krótkim postoju ruszyli dalej w drogę. Jeśli jechali w dobrym kierunku, to za około trzydzieści minut powinni być na miejscu. Jednak po tym czasie, jedyne na co natrafiła to niewielka wioska, wtedy postanowiła, że zapyta o drogę, przechodzącego akurat mężczyzny.
- Przepraszam - odezwała się - w którą stronę do obozu północnego?
Ten spojrzał na nią, odłożył worek, w którym prawdopodobnie niósł ziemniaki, po czym odpowiedział:
- W tamtą stronę - Wskazał palem na drogę, skręcającą w lewo. - Za około dziesięć minut powinieneś być na miejscu.
Powinieneś? - pomyślała. No tak, była teraz chłopakiem, całkowicie zapomniała o tym małym szczególe, od którego mogło zależeć jej życie.
- Dziękuję - odpowiedziała, po czym ruszyła we wskazanym kierunku.
Tak jak powiedział mężczyzna, dziesięć minut później ujrzała w oddali pierwsze namioty. Zatrzymała się na wzniesieniu, z którego widać było prawie cały obóz. Kilkadziesiąt namiotów rozstawionych było jeden przy drugim, a przy wejściu ciągnęła się długa kolejka. Udała się w tamtą stronę, ustawiając się na samym końcu. Wydawało jej się, że przybyła ostatnia, ale po chwili ustawiło się za nią kilku młodych chłopaków. Kolejka poruszała się dość sprawnie, dzięki czemu szybko znalazła się na jej początku, gdzie jeden z żołnierzy sprawdzał czy każdy z rekrutów posiada list z pieczęcią. Farya wyciągnęła pergamin z torby i podała go mężczyźnie, a ten od razu przerwał pieczęć, czytając zawarte w nim słowa.
- Konia zaprowadź do zagrody na drugim końcu obozu i znajdź sobie namiot, powinny jeszcze jakieś zostać, a jeśli nie, idź tam - Wskazał palcem na jeden z większych namiotów.- A tu masz - Podał dziewczynie pakunek - to są ubrania na zmianę.
- Dzięku... ekhem, znaczy dzięki - odpowiedziała, zniżając głos.
Zapomniała, że musi pilnować tonu swojego głosu, aby nikt za szybko nie zorientował się, że coś jest nie tak.
 Na początku postanowiła odprowadzić konia. Po drodze, dokładnie rozglądała się po obozie, jednocześnie starając się nie zwracać na siebie uwagi, ale miała wrażenie, że wszystkie oczy zwrócone są tylko na nią. W końcu, po kilkuminutowym błądzeniu między namiotami, znalazła zagrodę, w której byli już pierwsi mieszkańcy. Zamknęła swojego wierzchowca w wolnej przegrodzie, zaraz obok białogrzywej klaczy. Dopiero teraz zauważyła, że już prawie całe Słońce wyłoniło się zza horyzontu. Nie miała pojęcia czy cały dzień będzie polegał na organizacji własnego miejsca w obozie czy zaczną się już ćwiczenia, ale to nie zmieniało faktu, że jak najszybciej musi poszukać wolnego namiotu. Starała się znaleźć coś niedaleko zagrody, by być bliżej konia i częściej do niego zaglądać. Dodatkowo, ta część obozowiska znajdowała się najbardziej na uboczu, dzięki czemu Farya czuła się bezpieczniej. Od dłuższej chwili spacerowała między namiotami, ale wszystkie albo były zajęte, albo były zbyt duże, co groziło dzieleniem go z kimś obcym.
- Hej! - Usłyszała głos, dochodzący z prawej strony. - Tu jest wolne.
Spojrzała w kierunku źródła dźwięku i ujrzała uśmiechniętego chłopaka, machającego do niej ręką. Niepewnie podeszła bliżej.
- Co prawda mały, ale w pobliżu nie było już nic wolnego, też przybyłem trochę za późno - odezwał się znowu. - A tak w ogóle to jestem Louis - Wyciągnął dłoń w stronę dziewczyny.
- Faryan - Uścisnęła jego dłoń.
- Radzę ci się pospieszyć, jeśli chcesz zdążyć - powiedział, gdy dziewczyna otwierała swój namiot.
- Zdążyć? Na co? - zdziwiła się.
- Z tego co słyszałem, niedługo wszyscy mają się zebrać na placu i podobno lepiej się nie spóźnić.
W tym momencie rozległ się dźwięk, przypominający odgłos rogu, na który wszyscy poderwali się ze swoich miejsc, zmierzając w jednym kierunku.
- Idziesz? - Louis zwrócił się do Faryi.
- Idź, dogonię cię - odpowiedziała.
Chłopak odszedł, a chwilę potem ona pobiegła w miejsce zbiórki. Slalom między namiotami wcale nie był prostą sprawą. Idąc, ciężko było bez potyczki ominąć linki od namiotów, a biegnąc sprawiało to nie lada wyzwanie. Farya sprawnie wymijała wszystkie przeszkody, ale nie zauważyła jednej z linek. Potknęła się, przewracając na wychodzącego z namiotu chłopaka.
- Przepraszam, ja... - Nagle zamilkła, gdy zauważyła na kogo wpadła.
- Czy my się już gdzieś nie spotkaliśmy?

~~~

Hejka!
Powróciłam!
Jest mały update w zakładce Bohaterowie, możecie zajrzeć.
Dawno niczego nie pisałam, dlatego bardzo ciężko mi się tworzyło ten rozdział.
Kolejny planuję dodać pod koniec sierpnia lub początkiem września.
Zobaczymy.
Do następnego!